
Uriah Heep to żywa legenda rocka. Zespół, który od ponad pięciu dekad definiuje brzmienie hard rocka, wciąż nie zwalnia tempa. O niezmiennej tożsamości grupy, magii nagrywania na żywo w jednym pomieszczeniu i zagrożeniach płynących ze strony sztucznej inteligencji rozmawiamy z wokalistą, Berniem Shawem, przed niedzielnym koncertem zespołu we Wrocławiu.
Artur Kondas, Brudne Brzmienie: Jesteście na scenie od dekad. Jak z twojej perspektywy zmienił się muzyczny krajobraz od czasów, gdy Uriah Heep zaczynało swoją podróż, aż do dziś?
Bernie Shaw, wokalista Uriah Heep: - Nie sądzę, żeby styl muzyki, który tworzy Uriah Heep, jakoś drastycznie się zmienił. Myślę, że znak rozpoznawczy, który zespół wypracował na samym początku, jest wciąż niezwykle silny - mam na myśli potężne brzmienie organów Hammonda. Do tego dochodzi charakterystyczny, mieszany styl gitarowy z użyciem pedału wah-wah, co odróżnia nas od Deep Purple. Oczywiście, staramy się rozwijać pod względem jakości kompozycji, ale kiedy piosenka trafia w ramy Uriah Heep, te znaki rozpoznawcze zawsze się pojawiają i od lat pozostają niezmienne.
W waszej muzyce słychać też lżejsze, niemal folkowe echa, trochę w stylu Fleetwood Mac…
- Zgadza się, ponieważ nigdy nie trzymaliśmy się jednego, sztywnego stylu. Masz u nas coś tak ciężkiego jak "Gypsy”, ale z drugiej strony coś tak delikatnego jak "Come Away Melinda”. Na ostatnim albumie, "Chaos & Colour”, mamy nawet dziewięciominutowe, progresywne utwory. Jest więc pewna elastyczność, ale wszystko mieści się w formule Uriah Heep. W tekstach i wokalach wciąż jest dużo fantazji i mistycyzmu. Nie wszystko musi być mroczne i heavymetalowe.
W dzisiejszym świecie, gdzie wszystko jest nadprodukowane i skompresowane do granic możliwości, trudno jest wam znaleźć swoje miejsce, czy po prostu idziecie własną ścieżką nie zważając na innych?
- Jesteśmy zadowoleni z miejsca, w którym jesteśmy. Pamiętam, zwłaszcza w latach 90., producentów, którzy chcieli przepuszczać każdy bit perkusji przez komputer, żeby był idealnie w tempo. Wiele zespołów tak robiło - dyktowała im technologia. To nadawało muzyce sztuczne, kliniczne brzmienie. Nie będę wymieniał nazw, ale jest kilka takich zespołów, których po prostu nie mogę słuchać, bo są zbyt doskonałe. My nigdy ego nie robimy. Jesteśmy bardzo oldschoolowi, jeśli chodzi o nagrywanie. Nie boimy się technologii, ale nie pozwalamy, by nam dyktowała. Dwa ostatnie albumy nagrywaliśmy z Jayem Rushtonem w jednym pomieszczeniu. Wszyscy ustawieni, wszyscy grają na żywo i wszystko jest rejestrowane jednocześnie. Każda piosenka miała maksymalnie trzy podejścia.
Co obecnie jest wielką rzadkością - raczej zespoły nagrywają mimo wszystko ścieżki osobno…
- Większość zespołów wchodzi do studia, rozstawia wszędzie przegrody i nagrywa najpierw samą perkusję. Następnego dnia bas, kolejnego gitary rytmiczne… To jest jak układanie stosu naleśników. Po dwóch tygodniach masz podkłady, a dopiero wtedy wchodzę ja z wokalem. U nas wygląda to inaczej. Dzięki metodzie Jaya nagrywaliśmy całą piosenkę w jeden dzień. Rano, między śniadaniem a lunchem, chłopaki nagrywali muzykę. Po lunchu ja wchodziłem i robiłem wokal, co zajmowało około dwóch godzin. Po kolacji nagrywaliśmy wszystkie harmonie, a na końcu Mick dogrywał swoje solówki. O 22:00 mieliśmy gotowy, kompletny utwór. Cały album "Chaos & Colour” nagraliśmy w niecałe dwa tygodnie…
Trudno jest ci odtworzyć na żywo te same emocje, które towarzyszą ci w studiu?
- W każdej piosence wcielam się w postać narratora. Moim zadaniem jest sprzedać historię, w którą sam wierzę. Na scenie robię to samo, ale dochodzi do tego rola frontmana. Muszę opowiadać historię również wizualnie, być bardziej fizyczny w swoim występie. Oczywiście, gramy sto koncertów rocznie i czasami muszę dokonywać małych korekt, zwłaszcza w najwyższych partiach. Nazywamy to „unikami i zwodami”. Czasem trafiasz w inną nutę, ale jeśli robisz to z pasją, nikogo nie obchodzi, czy to dokładnie ta sama nuta, co na albumie.
Żyjemy w czasach, gdy AI potrafi wygenerować piosenkę w dowolnym stylu. Czujesz się tym zagrożony?
- Absolutnie mnie to przeraża. Mój przyjaciel pokazał mi aplikację AI. Powiedział jej: "napisz piosenkę w stylu Uriah Heep”. W mniej niż trzy sekundy telefon odtworzył utwór, który miał wszystkie nasze elementy: organy Hammonda, gitarę wah-wah, odpowiednią dynamikę. Brzmiało to cholernie blisko tego, co napisaliby Mick i Phil. I to jest przerażające. Kto dostaje pieniądze za coś takiego? Kto jest autorem? Można stworzyć cały album za pomocą komputera, ale nigdy nie podrobisz emocji, które pochodzą od prawdziwych ludzi. Dlatego nie słucham nowoczesnych rzeczy tworzonych na komputerach. Komputer nie ma tego ludzkiego pierwiastka.
Tego ludzkiego pierwiastka i prawdziwej rockowej energii na pewno nie zabraknie 9 listopada we Wrocławiu! (śmiech)
- Nie mogę się doczekać! Polska to zawsze świetne miejsce do grania. Macie piękne panie, dobre piwo i publiczność, która nie boi się zaszaleć i głośno bawić na koncercie rockowym.


